Marzec 2025: zawsze masz wybór
Autor: Aleksandra Fortuna-Nieć
– „Wyobraź sobie sytuację, w której twoje dziecko przychodzi do ciebie i mówi: – Rzucam studia, wyjeżdżam za granicę, zarobię pieniądze i potem pojadę do Tybetu i Nepalu. Mniej więcej taką informację przekazałam moim rodzicom”.
Julia Tobiasz pochodzi z Kopalin, ma 24 lata, jest absolwentką Zespołu Szkół w Nowym Wiśniczu i I Liceum Ogólnokształcącego w Bochni. W podróży po Azji spędziła niemal dwa lata.

Co zainspirowało cię do dalekich podróży?
– Na pewno jedną z największych inspiracji była dla mnie moja „praciotka”, tak nazywamy ją w rodzinie, misjonarka, którą wysłano do Hongkongu. Niewiele o niej wiedzieliśmy i nadal niewiele wiemy. Każdy misjonarz zostaje gdzieś wysłany, to nie jest nic niezwykłego. Ale mi zawsze imponowało to, jak ona się tam odnalazła, jak wtopiła się w tamtejszą kulturę i zaaklimatyzowała. Potrzebę poznawania innych kultur zaszczepili ponadto we mnie rodzice. Od najmłodszych lat wspólnie podróżowaliśmy kamperem po Bałkanach, za co zawsze będę im wdzięczna, wiedząc, ile włożyli w to czasu i wysiłku. Natomiast, żeby powiedzieć: – „Tak, jestem gotowa do samotnych dalekich podróży”, wymagało ode mnie dużo odwagi i pracy. Przede wszystkim musiałam najpierw zmienić swoje nastawienie i sposób myślenia.
Co to znaczy?
– Zaczęłam od tego, że otaczałam się ludźmi, którzy już to robili. Mieszkałam w Warszawie, działał tam pewien klub podróżniczy. Można było po prostu przyjść i posłuchać prelekcji innych podróżników. Nic nie mówić, ale chłonąć tę odwagę od innych. To dało mi przekonanie, że: – „Skoro oni to robią, ja też mogę”.
Gdzie pojechałaś najpierw?
– Na początek wyjechałam za granicę, aby zarobić na wymarzone podróże. Po niespełna roku ciężkiej pracy, zdobyłam wystarczająco dużo pieniędzy, by wylecieć do Azji śladami praciotki. Spędziła ona większość życia ucząc w jednej ze szkół w Hongkongu. Znalazłam tę szkołę dzięki adresom z pocztówek. Napisałam do nich i dostałam pozytywny odzew – chcieli mnie poznać. Spędziłam tam kilka dni razem z siostrami zakonnymi, które były uczennicami mojej praciotki.
Hongkong był pierwszy?
– Tak, dokładnie. Żeby dostać się do Tybetu, który był moim głównym celem, musiałam zdobyć wizę do Chin. Skoro już miałam tę niełatwą do uzyskania wizę, uznałam, że warto ją dobrze wykorzystać. Dlatego zaczęłam od Hongkongu, nie wiedząc jeszcze, że cała podróż zajmie mi prawie dwa lata. Później ruszyłam pociągiem przez całe Chiny, pokonując niespełna 5000 kilometrów, ostatecznie docierając do Lhasy, stolicy Tybetu.
Wszystko organizowałaś sama?
– Tak. Mając 22 lata, nie wiedziałam jeszcze zbyt wiele o organizacji takich wypraw, więc musiałam poświęcić mnóstwo czasu na szukanie informacji. Wszystkie podróże planowałam sama, bez żadnych pośredników, agencji i tym podobnych. Podróżowałam niskobudżetowo, przemieszczając się głównie autostopem i pieszo. Nocowałam na dziko w namiocie bądź w lokalnych domach. Co ważne, zawsze podróżowałam też sama. Nawet jeśli ktoś chciał się do mnie dołączyć, odmawiałam. Traktuję podróżowanie jako pewną formę medytacji. Wymaga pełnej świadomości, skupienia, uważności na to, co się dzieje wokół i wewnątrz mnie.
Nie możesz sobie pozwolić na rozpraszanie się?
– Dokładnie. To pozwala mi w pełni przeżywać każdą sytuację. Poza tym ułatwia interakcje. Kiedy podróżuje się samemu, łatwiej jest nawiązać kontakt z innymi.
Jak twoja rodzina zareagowała na decyzję o tak długiej samotnej podróży?
– To ciekawa historia. Wyobraź sobie sytuację, w której twoje dziecko przychodzi do ciebie i mówi: – „Rzucam studia, wyjeżdżam za granicę, zarobię pieniądze i potem pojadę do Tybetu i Nepalu”. Mniej więcej taką informację przekazałam moim rodzicom. Początkowo podeszli do tego sceptycznie, ale później pojawiło się wsparcie z ich strony, gdy zobaczyli, że to, co robię ma sens i dobrze sobie radzę.
Spełniasz swoje marzenie, czyli docierasz do Tybetu. Co robisz jako pierwsze?
– Nie lubię planować. Kto mnie zna, ten wie, że mogę jutro kupić bilet i polecieć gdzieś bez wcześniejszego przygotowania. Ale Tybet to inna historia. Tam nie da się po prostu przyjechać z plecakiem i podróżować na własną rękę.
Cały wywiad, jaki z Julką przeprowadziła Aleksandra Fortuna-Nieć publikujemy w marcowym numerze Kroniki.