Bochnia potrzebuje inwestycji: grudzień 2024
Autor: Aleksandra Fortuna-Nieć
21 kwietnia mieszkańcy decydowali o tym, kto na pięć lat zasiądzie w fotelu burmistrza, tuż przed północą znane były wyniki wyborów. Pamięta pani moment w którym stało się już jasne, że została pani burmistrzem?
– Pamiętam doskonale, bo było to ważne wydarzenie nie tylko dla miasta, ale również i dla mnie. To była ogromna radość – taka zwyczajna ludzka radość oraz poczucie dużej odpowiedzialności. Decydując się na start w wyborach miałam świadomość tego, że bycie dobrym burmistrzem to przede wszystkim bardzo ciężka praca.
Odpowiadając na pytania z naszej rubryki „Znamy się tylko z widzenia” zdradziła pani, że o tym, by zostać burmistrzem myślała już jako dziecko. Co panią najbardziej zaskoczyło, gdy to marzenie udało się spełnić?
– Objęcie stanowiska burmistrza przyniosło wiele wyzwań, których się nie spodziewałam. Wiedziałam, że będzie to wymagająca praca na pełen zegar i że wiele zadań czekało na rozwiązanie przez długie lata. Nie miałam natomiast świadomości o skali różnorakich zaniedbań i zaniechań, których patrząc z zewnątrz nie dostrzegałam.
Spoglądając na Bochnię kobiecym okiem, zauważyłam pewne obszary, które mogłyby wyglądać inaczej i postanowiłam się nimi zająć.
7 maja, podczas pierwszej sesji IX kadencji Rady Miasta, obejmując stanowisko burmistrza, zapewniła pani, że ma jasną wizję rozwoju Bochni: – „Niech ta inauguracja będzie początkiem nowego rozdziału w historii naszej społeczności, pełnego wyzwań, zdobyczy i sukcesów. Zobowiązuję się dzisiaj kontynuować tę drogę. Jestem przekonana, że aby osiągnąć sukces potrzebujemy ewolucji, a nie rewolucji, o czym wielokrotnie wspominałam podczas mojej kampanii”. Czy po półrocznym kierowaniu sprawami miasta powtórzyłaby pani te słowa?
– Tak, zdecydowanie mogę się pod tymi słowami podpisać i dziękuję za ich przytoczenie, bo moja deklaracja sprzed pół roku jest nadal aktualna i będzie aktualna. Bochnia potrzebuje ewolucji. W naszym mieście nie ma miejsca ani na rewolucje, ani na eksperymenty. Musimy, z szacunkiem do historii, kroczyć ku nowoczesności.
Chcę, aby Bochnia stawała się coraz bardziej przyjaznym miastem zarówno dla tych co płacą tutaj podatki, jak i tych, którzy odwiedzają miasto biznesowo i turystycznie.
Chcę także, by w wielu obszarach Bochnia przyspieszyła! To było moje hasło wyborcze i od pierwszego dnia od objęcia stanowiska konsekwentnie wprowadzam je w życie.
Nie chce pani rewolucji, ale w późniejszych pani wypowiedziach pojawiały się krytyczne oceny działań poprzednika.
– W swoich ocenach chcę być sprawiedliwa. Wydaje mi się, że równie często chwalę, co krytykuję działania poprzednika. Tak to już jest, że wypowiedzi o negatywnym zabarwieniu są nośne medialnie. I podkreślam – nie krytykuję osoby, bo pana Kolawińskiego szanuję, tylko pewne działania, głównie inwestycyjne.
O które inwestycje chodzi?
– Wymienię dwie. Pierwsza z nich to węzeł przesiadkowy przy dworcu PKP. Nie wchodząc już w szczegóły dotyczące spraw sądowych i odszkodowań, oceńmy efekt zrealizowanej inwestycji. Miasto wydało miliony złotych, a część mieszkańców nadal nie ma gdzie zaparkować.
Druga to Planty Salinarne, nazywane przez bochnian „poczekalnią”, bo umieszczono na ich obszarze ponad 250 ławek, jedna obok drugiej. Zapomniano natomiast o monitoringu, mimo że od lat mówi się o jego rozbudowie, a siedziba Straży Miejskiej, obsługującej miejskie kamery, znajduje się tuż przy plantach. Trudno mi jest te działania zrozumieć.
Całą rozmowę, którą Przemysław Konieczny przeprowadził z Magdaleną Łacną można przeczytać w grudniowym numerze „Kroniki Bocheńskiej”